Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy tych słowach z chmury, zalegającej głębię jej źrenic, wystrzelił promień jasny i gorący. Przeobraziła się; stanęła cała w łunie radości.
— Od kilku miesięcy jesteśmy zaręczeni. Tej zimy poznaliśmy się z sobą i w kilka dni potem już wiedziałam, że się stanie. Oboje mamy usposobienia wrażliwe, przytem, zbliżyły nas odrazu wspólności umysłowe, artystyczne... Ślub weźmiemy w jesieni i zaraz potem wyjedziemy na czas jakiś zagranicę na studya... On i ja, potrzebujemy zarówno uczyć się jeszcze, wzrastać, na skrzydłach nauki i pracy wzlatywać coraz wyżej — ad astra! We dwoje lot szczęśliwy...
Urwała i zawołała.
— Jakież dziwne światło rzuca na ciebie ta zielona draperya! Wyglądasz tak, jakbyś miała zemdleć! Nie chcę cię widzieć taką. Poczekaj chwilę na ciąg dalszy mego poematu... Usunę tę draperye.
Wspięła się na ładnie wyrzeźbioną drabinkę i z ramionami wysoko podniesionemi usuwała z nad głowy towarzyszki fałdzistą materyę, która pod smugą zachodzącego słońca rzucała refleksy światła zielonawego. Cecylia zaś na szerokiej otomanie mocno skrzyżowane ramiona przyciskała do serca, które »wierzyło we wszechprzestrzenność i wiekuistość błękitów«.