walk... Z chłodem i głodem ciała i duszy, z twardością serc ludzkich, ze srogością sądów ludzkich, ze zwątpieniami o zdolnościach własnych, z omdleniami własnego ducha walczyłam, zanim zdołałam światło, które było we mnie, rozniecić nieco silnie, nieco trwale...
— Tak. Wiem. To prawda.
Był to szept zaledwie dosłyszalny, lecz jednocześnie wzięła z pudełka drugi cukierek, a gdy oczy jej zachodziły mgłą wilgotną, gryźć go zaczęła w perłowych zębach i głośniej rzekła:
— Nikt w świecie nie jest godniejszym szczęścia nad ciebie.
— Nie wiem; to wiem tylko, że je mam w sercu i w głowie, w snach i na jawie, gdy oczy otwieram na dzień wschodzący i gdy zamykam je do snu z myślą błogosławiącą świat, za wielkie dobra, które są na nim. To, widzisz, taka tęcza, z barwami przez samą rękę Bożą malowanemi na niebie ludzkiego serca. Jest w niej gorące złoto upojeń płomiennych, świeża zieleń nadziei, królewska purpura wspólnego panowania nad krainą ideałów, lecz nadewszystko, nad wszystkie barwy tęcz serdecznych głębszy, czystszy, rzadszy, droższy, szafir ufności bezgranicznej...
Oczy błękitne, które »nigdy dotąd nie widziały grzechów świata«, podniosły się na mó-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.