zabić co? Ciało jej? duszę? talent? wszystko jedno — zawsze coś zabić?
— Cicho! ccccicho!
Głosem cichym, ale bez żadnego drgnienia, zapytała:
— Czy pan Bohdan nie mówił ci nic o Liliowej?
— Nie; jakimżeby sposobem? po co? skoro tam nie był...
Tak. Ciężko mu było mówić z nią o »raiku ziemskim w wianku dębowym«.
Wstała.
— Muszę już iść!
— Jakto! tak prędko! jeszcześ mi nic nie powiedziała o sobie! Zaraz przyjdzie pan Bohdan. Zaznajomicie się, razem przepędzimy wieczór — co za wieczór! we troje, z nim i z tobą!
Stała przed ściskającą ręce jej artystką, inna, niż gdy tu przyszła: wyższa, sztywniejsza; z uśmiechem na ustach, ale innym.
— Nie mogę... czuję się chorą.. Zresztą, trzecia osoba, choćby była najlepsza, będzie najgorsza. Muszę iść. Jutro — jeżeli nie wyjadę... ale pewnie jutro wyjadę do domu...
Kiedy schodziła ze schodów, padał już na nie gruby zmierzch. Ze stopnia na stopień zstępowała tak powoli, jakby miała sto lat, i tak