kie, piskliwe, podobne do szpilek przeszywających powietrze.
— A, to gniazda ptasie!
— Gniazda ptasie, — spokojnie potwierdził klon i z pogodną dobrodusznością mówił dalej:
— Mam ich teraz niewiele i wiosną dopiero trzeba widzieć, co tu tego skrzydlatego maleństwa chroni się pod moje liściaste skrzydła. Niekiedy nawet bywają słowiki. Czy nigdy nie słyszałeś w maju słowika, śpiewającego na gałęzi mojej, tuż prawie nad ziemią?
— Owszem, słyszałem; ale wówczas właśnie miłość zadała mi ranę tak bolącą, żem tego jej śpiewaka o mało z gniewu nie zastrzelił. Bo pocóż kłamie? Nie doszedłem przecież jeszcze do tego stopnia złości, abym zabijał słowiki, więc tylko od czułych trelów uciekłem.
Klon odpowiedział:
— Byłeś nierozsądny, gniewając się na słowika, który nie kłamie, bo pieśni słowicze są takimże płodem ziemi, jak bóle człowiecze, i nie byłżeby śmieszny ten, ktoby chciał zgasić słońce dlatego, że nieoświetla ono otchłani? Nieprawdaż?
— Prawda, klonie; tylko że w pewnych momentach wszelkie prawdy są dla bólów ludzkich tem samem, co dzwony kościelne dla robaka, przewiercającego drzewo. Dzwon wzywa na nabożeństwo i rozlega się tak, że aż powietrze gra, a robak tymczasem słuchać go ani
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.