na zimę przyleciała; gniazda jeszcze nie ma i przytulona do siebie na gałęzi śpi.
— Nie śpi, — zaprzeczyłem — i nawet jest czegoś przelękniona. Dwie czerwone główki wysunęły się z pod liści i w trwodze obracają się na wszystkie strony. Ale i w gniazdach ruch i pisk! Co im grozi?
— Ej, nic wcale! Wiewiórka, która w tym roku zamieszkała u samego szczytu mego, machnęła może kitą, lub głośno rozgryzła łupinę orzecha.
To mówiąc, ostrożnie, uważnie, rozchylił kilka gałęzi najwyższych i na jednej z nich spostrzegłem istotnie stworzenie z szerścią tak gorąco rudą, że na zmroku odbiła się plamką czerwoną. Orzechów nie gryzła wcale, tylko kitę kosmatą jak piórupusz podniósłszy, siedziała podobna do figurki, w symbol zadumania odlanej z miedzi. Klon gderać zaczął:
— A co! tak jest, jak przypuszczałem! Nie śpi jeszcze! Marzycielka i lekkomyślna! Zawszem spostrzegał, że marzycielstwo z lekkomyślnością w parze chodzi, pewno dlatego, że marzenia, jak wiatry, miotając myślami, nie pozwalają im nabywać wagi centnarowej. To też przez dzień cały skakała, jak baletnica, a teraz zamiast spać, o niebieskich migdałach duma i dzieci mi tylko straszy!
Mówiąc to, liście swe dłoniaste i wyzębione
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.