Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Liliputom z liliputami dobrze. Boże krówki jak rubiny, żuczki jak czarne paciorki, pajączki z szybkością strzały biegające, świerszcze, które chóralnym hejnałem nocne rosy chwalą, muszki, które górnymi loty naśladować ptaki usiłują, różne tam zresztą robaczki nieme, pełzające, najlichsze z najlichszych i tem tylko cenne, że, jak złoto w brzydkiej rudzie, tkwi w nich iskra życia, — żyją i plenią się w lesie tych form malutkich, których cząstkę ci wymieniłem. Pośród strzałek, piórek, gwiazdek, języczków i żyrandolków zielonych ruch panuje wieczny, bieganina, latanina, krzątanie się, praca, gonitwy, przemyślność, tak, że aż mi żal niekiedy, że rodzi się to takie drobne, dlatego tylko, aby cały ten bój herkulesowy stoczyć i w prochu trupem ledz. Ale na medytacye pesymistyczne czasu nie mam, bo oto powietrzem niewiadomo skąd nadlatuje rój motyli, kłębi się, jak obłok z wirujących atomów złożony, spada na mnie jak śnieżyca i wśród gałęzi moich salę balową sobie urządza. Owszem, bardzo proszę! Parami i pojedyńczo gonią się i okręcają, hulają w tańcu, ile tylko sił starczy. Ile promyków słońca drga wśród tych moich liści, tyle pomiędzy nimi uwija się motyli, tak, że stoję cały w sieci złotej i w roju małych skrzydeł, jak śnieg białych. Ale trwa to niedługo, bo niebawem pary motyle rzucają się sobie w objęcia, pijane miłością,