przez chwilę jeszcze trzepoczą w złocie słońca i po chwili, już nieżywe, padają na ziemię, jak szmatki zgniecionej tkaniny. Widok to smutny, ale i nie smutny, bo ja ci to powiadam, stary klon, którym wiele na świecie widywał: że motyl, umierający w chwili, gdy pił miłość, stokroć szczęśliwszy jest od ciebie, człowieku, który, ciesząc się zdrowiem wybornem, mogiłę swojej w sercu nosisz.
— Powiedziałeś rzecz oddawna wszystkim znaną. Niemniej gawędka z tobą podoba mi się coraz więcej i bardzo żałuję, że o ludziach mówić mi nic nie możesz. Drzewem będąc, pewno nic o nich nie wiesz.
Klon wyprostował się i, z góry na mnie patrząc, parę razy ironicznie szczytem potrząsł.
— A co ty wiesz, człowieku? — zaszumiał, — co ty o nich wiesz?
— Uwaga słuszna, — rzekłem — odkąd zacząłem przypatrywać się tylko swojej zatrutej duszy, innych nie widzę wcale.
— I tego człowieka nie widziałeś, który przez całe ubiegłe lato, pod samem oknem twojem, w cieniu moim...
— Nie widziałem, któż to taki?
Klon tak jakoś w jedną stronę zwinął wszystkie swe gałęzie, że odsłonił przedemną widok dobrze znany, lecz na który już oddawna wcale uwagi nie zwracałem. Był to w oddali nieco
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.