Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

wnego dziecka. Dawno to już było, ale zdaje mi się, że słyszę jeszcze nieznośny wrzask jego, tam, w tym krzaku berberysowym, co to za ogrodzeniem rośnie. Matka praczka, wiecznie zziajana od pośpiechu, kładła go tam co rana, w dereczkę podartą owinąwszy, pomiędzy bylicą i zielem świętojańskiem, słusznie poniekąd mniemając, że zdrowiej mu oddychać świeżem powietrzem, niżeli parą i smrodem mydlin. Zdrowiej bo zdrowiej, pewno, ale dzieciak zamorusany, samotnością nastraszony, może przez muchy albo komary kąsany, darł się w niebogłosy, aż mi ten krzyk jego nerwy prześwidrował. A właśnie w tej samej porze inna matka, czuła, młoda i dostatnia, siadywała w cieniu moim z kolebeczką śliczną, w której śpiewaniem kołysanek melodyjnych usypiała dzieciątko różowe, umyte, w sukience jak cacko, pod kołderką, do obłoczka podobną, leżące... Szydełkiem w białych palcach połyskując, nuci bywało z cicha, a ja nad ciemnymi jej włosami szeptać zaczynam w taki sposób, aby szept mój do serca jej się dostał, wzruszył ją i do głośniejszej pieśni pobudził. »Szczęśliwaś! — szepczę, — lecz szczęście kobiece jak miłość męska zmienne i jak dziecię kruche. Może utracisz je, a może wzrastać jeszcze będzie! Trwoga jest cieniem, chodzącym za nadzieją... a wzgórze mogilne posiada kształt kolebki, tylko inną stroną zwró-