Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

pałac... widzisz go, tam? A co? piękny! wysoki! »Sterczący dumnie«! prawda? A jaki mocny! Siedm wichrów, siedmdziesiąt piorunów, siedmset siedmdziesiąt siedm milionów wystrzałów armatnich uderzyć weń mogą, a on ani drgnie! Cóż, głuptasku, chcesz tam zamieszkać? To chodź ze mną. Zaprowadzę, wprowadzę, zarekomenduję, ulokuję, a później wrócę tu i jak świsnę po tej twojej ruderze, to z ziemią ją zmieszam i śladu po niej nie zostanie. No, chodź!
Wszystko to mówiąc, szatanik zabawny takie łamane sztuki po belce wyprawiał, że aż mu złote rożki iskrami pryskały; czerwonemi oczyma jak rubinami błyskał, a pazurkiem brylantowym wciąż na »sterczący pałac« wskazując, smugi tęczowych blasków w powietrzu zapalał. Biedak z raną w sercu, z toporem w opuszczonej ręce, a na twarzy ze śliną wzgardy, którą go mieszkańcy sąsiednich domów opluli, stoi, słucha, myśli:
— »Może to i prawda! Jaki śliczny ten brylantowy pazurek szatanka! Moimi brylantami są krople potu i łzy, które, wstydząc się świata, padają w serce. Może i głupi jestem? Może niczego nie dokonam? Może werwena, którą pachnie ten szatanik, tak zmysły moje upoi, że o tych gruzach swoich zapomnę?«
Gdy on tak duma, ja, stary klon, stoję sobie na uboczu, słucham, czekam i tylko gałę-