Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

mdlejącymi, na sosny występują sznury kropel bursztynowych i pachną tak mocno, że, zda się, żywica wygnała z lasu powietrze wszystko i sama jedna do płuc przenika. Duszno. Najduszniej tam, gdzie podszycie boru z leszczyn, trzmielin, berberysów i paproci, tcze wzory rozmaite, nieprzejrzanie dalekie i gęste.
Trudno oddychać i trudno drogę sobie torować w tej zarośli pełnej świateł i zmroków. Promyki kręte, przebijając w górze splątane konary, w dole pozłacają wierzchy leszczyn i oświecają na pniach sosen koronkowe wzory porostów. Czasem klomb paproci stoi w świetle i zdala tworzy dla oka wielką plamę złotą. Migocą zresztą, przebiegają, tańczą po pniach, pod krzakami, w liściach, iskry, strzałki, wężyki złote. Ale pomimo to, panuje w tem miejscu, pośród dnia słonecznego, prawie zmrok. Z trudnością rozchylając gibkie, lecz splątane gałęzie leszczynowe, koląc się o berberysy, ślizgając się po wzgórzach igieł suchych, spostrzegasz w cierniach jakieś twarze wielkie, okrągłe, żółte, które ze splotów liści z ciekawością nieruchomą patrzą na intruza. Zupełnie słoneczniki, tylko znacznie mniejsze, jednak duże. To Arnika, która z nizkiej kępy liści zapala na łodygach wysokich słońca promieniste, najforemniej okrągłe, zrzadka świecące w cieniach. Tu także, wysoko nad paprocie i nawet nad jałowce, bujają pió-