stawione, pozwalają dostrzedz pobłyskujące błękity, nie w górze tylko, lecz i w dole. W górze niebo przegląda pomiędzy chwiejącymi się konarami, jak przez ruchome oka sieci potężnej. To zaś, co w dole naśladuje błękitne niebo, jest wodą, rzeką. Jeszcze ona daleko; to błyśnie za drzewami szmatą jedwabiu błękitnego, to zniknie, ale ptaki, które czują świeżość, lecącą od wody, i rade są w pobliżu gniazd posiadać studnię niewyczerpaną, mnożą się i wznoszą gwary coraz głośniejsze.
Rozmaici mieszkańcy i mieszkanki lasu, korzeniami tkwiący w ziemi, to naród; pod wierzchołkami zaś, wysoko, mieszkają poeci narodu leśnego wszelkich wzrostów i wszelkiej miary głosów, jak bywa z poetami narodów wszelkich. Najgwarliwszym i najciąglejszym jest tu świegot zupełnie elementarny, coś podobnego do nieczłonkowanej mowy Chińczyków, po dwie sylaby w wyrazie każdym: »ci-ci, li-li, pi-pi!« — nadzwyczaj proste i niemelodyjne, ale tak liczne, że czasem aż ogłuszają. Kukułki zato, macierzyńskie prace zdawszy na malutkie pliszki, kędyś u skraju lasu, blizko wody, w świeżości i pełnem świetle kukają głośno, wyraźnie, miarowo, wcale nie chórem, bo gdy jedna przestaje, wtedy dopiero druga zaczyna, a tej u końca wtóruje trzecia, a czasem zaś którakolwiek z większej swobody aż zaniesie się od śmiechu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.