Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

pełznie bez żadnego zda się końca. Z pomiędzy jej listków drobnych, okrągłych, wystrzeliwają w odstępach małych widełki dość wysokie, a na każdym zębie tych widełków wisi po kieliszeczku bardzo różowym, nalanym wonią migdałową. Czarki malutkie, ale jest ich mnóstwo, więc śpiew woni staje się coraz i coraz mocniejszym, w miarę jak Linnea coraz wzorzystszym, gęstszym kobiercem zaścieła ziemię. Czasem, śliczne to maleństwo wspina się na pnie po drzewach ściętych i tak je oplata, że wyglądają jak poduszki puszyste od listowia drobniutkiego i natykane widełkami, u których wiszą kieliszki, pełne woni migdałowej. Wtedy pnie drzew ściętych w borze nadniemeńskim śpiewają o Szwecyi różanemi usty rośliny, noszącej imię wielkiego Szweda.
A wrony kraczą coraz głośniej, wrzawliwej. Czego one tak się rozkrzyczały? Co prawda, wstąpiliśmy do ich państwa, w którem wolno im krzyczeć i wogóle robić co się podoba. Bo brzegiem łączki leśnej, za którą pełnym już szlakiem błękitnym prześwieca rzeka, wisi na gałęziach mnóstwo gniazd wronich, wielkich, kosmatych czapek, pełnych piskląt. W państwie leśnem państwo, w rodzie skrzydlatym plemię osobne. Wszaskliwe plemię. Wrzaskiem swym psuje koncert natury. Gdybyż umilkły na chwilę! Nie, coraz przeraźliwiej wrzeszczą, i zaczyna