Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Na odpowiedź rozległ się po łączce szumiący wykrzyk Wietrzyków:
— Jutrzenka! Jutrzenka! Jutrzenka!
Zerwały się nakoniec z pościeli leniuchy, wzbiły się nad łąkę, zakręciły się i zaszemrały:
— Wstawajcie! Ubierajcie się! Gotujcie się każdy do swego! Prędzej! prędzej! nie marudzić, bo oto już Jutrzenka! Jutrzenka! Jutrzenka!
Z tym szmerem, z powiewami świeżymi jak poranek letni, zwinnie wyleciały w las, gdzie też wnet dały się słyszeć szelesty poruszających się gałęzi, furczenie budzących się skrzydeł i krótkie, senne jeszcze, ćwierkanie mnóstwa głosików.
— Co? co? co? czy... czy... czy... czy już dzień? Oho-ho! jak jasno na świecie! jas-no! jasno! Fiu! fiu! fiu! jakeśmy zaspa... zaspa... zaspali... li... li!... Wsta-ta-ta-wajmy! Wsta-ta-ta-ta-wajmy!
Tam, kędy rozstępowały się pagórki, tworząc bramę otwartą na pole, drogę polną i daleki, daleki skłon nieba, na skłonie nieba bladym i czystym powstaje pręga różowa, zrazu wązka i blada, potem rozszerzająca się i nabierająca rumieńca, jakby zdjęta z oblicza róż. Można-by mniemać, że niewidzialny istniał kędyś piec, który skraplał róże i płynem tym nalewał tę drugą po świecie głosicielkę zbliżającego się