Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

żąda dla niego wszystkiego, choćby niepodobieństwa...
— To prawda! A jakie oczy miała matka pana? bo moja szafirowe, tak szafirowe...
— Jak pani?
— Gdzież tam, daleko piękniejsze i z takim wyrazem...
— Źrenice mojej matki były przy końcu życia blade i przygasłe, bo wiele płakała.
— A moja! Co pan myśli, ja sama ile namartwiłam mamę! Najprzód ten wyjazd mój z mężem, tak daleko, wiele ją kosztował; a potem, dlatego, aby żyć ze mną, musiała porzucić wszystko i wszystkich, i tęskniła, tęskniła... Zresztą ja wcale aniołem nie jestem... o, nie! A ona wszystko widziała, co we mnie było i lękała się... przestrzegała, gromiła czasem i gryzła się... Każdy ma swoją miarę cierpienia, i ona miała swoją, do której ja sama niejedną kroplę dolałam. A pan?
Zrozumiałem o co pytała; parę wydarzeń, które wszelkim kosztem pragnąłbym z życia wykreślić, przesunęło mi się przez pamięć i odpowiedziałem zcicha:
— Każdy ma swoją miarę win!
Z jednej strony wspaniałego grobowca i ławki, na której siedzieliśmy, stała nieprzebita gęstwina liści pomarańczowych i brunatnych, w których igrało złote słońce; z drugiej, przez