Wstałem, z ukłonem powiedziałem jej swoje imię, nazwisko, czem się w tem mieście trudnię i, znowu siadając przy niej, zcicha rzekłem:
— Powiedziała pani kilka razy: »tylko z nią! tylko ja i ona!« A mąż pani?
Mówiłem zcicha, czując, że zaczepiam o strunę, która albo mi nie odpowie, albo nawet odtrąci rękę zuchwałą. Odpowiedziała jednak, nie słowami wprawdzie, lecz gestem, mogącym oznaczać zniechęcenie i zwątpienie.
Ośmielony, zapytałem jeszcze:
— Czy nie jest pani kochaną?
Jakby samo to przypuszczenie wydało się jej śmiesznem, zaśmiała się.
— Owszem! ależ owszem!
W oczach jej przemknął znowu błysk ironiczny.
— Tylko, że te kochania na świecie, to najczęściej... Z gestem pogardliwym i ściągniętemi brwiami dokończyła: — Taka rzecz marna, płytka...
— Rzadko zdarza się — podjąłem — aby człowiek kochał innego człowieka dla niego samego. Najczęściej kochamy dla własnej przyjemności...
— I chluby! — dokończyła z krótkim, trochę przykrym śmiechem.
Potem jeszcze zapytała:
— Czy pan zauważył, jak ludzie kochający
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.