Człowiek, jak koło: w którą stronę popchnięte, w tę toczy się, choćby po grudzie, czy po nagim stepie. Ja wczoraj wróciłam z zagranicy, i okrycie to, na które pan tak ironicznie patrzy, kupiłam w Wiedniu. Mąż mój leczył się w Wiesbadenie, poczem zrobiliśmy długą tournée po Szwajcaryi i wracaliśmy na Wiedeń, prawie umyślnie...
— Dla kupienia okrycia! — wtrąciłem żartobliwie.
— Prawie umyślnie dlatego. A cóż? Skoro się coś posiada, trzeba sobie tem wynagradzać wszystko, czego się nie posiada.
— Odbyła pani podróż piękną.
— Piękną i wesołą. Wszędzie było pełno znajomych. Wróciłam wczoraj i tak mi było pilno tu przyjść...
Wzrok jej utkwił w grobowcu, usta drgnęły cichym szeptem.
— Do mamy!
Wstała.
— Późno już jest. Trzeba iść.
Nie odchodziła jednak. Wsparta na parasolce, zwojami czarnych koronek opłyniętej, stała z oczyma wlepionemi w grobowiec, a ja, patrząc na jej wysmukłą i kształtną postać, na włosy, jak noc czarne, na oczy, pod ściągniętemi nieco brwiami, mgłą zamyślonej czułości oszklone — myślałem, że gdyby Grecy posiadali w mitologii
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.