Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

wego naszyjnika. U szczytu wysoko upiętych włosów ognisto-rudych jaśniał przeczystą bielą wielki kwiat orchidei, drugi taki sam tkwił u płomiennego stanika. Sama wyglądała na orchideę delikatną a przepyszną, wysmukłym kielichem dobywającą się z ogni złotych i tęczowych. Twarzy tej kobiety nie mogłem przypatrzyć się dokładnie, lecz uderzyła mię jakiemś przypomnieniem, podobieństwem; po chwili wiedziałem już — jakiem — i uczułem się zdziwionym.
Dziwne podobieństwo — myślałem — i przez tłum tańczących nie bez trudności dążyłem ku punktowi, na którym zniknęła mi z oczu. Idąc, myślałem ciągle: dziwne podobieństwo! — a oczyma szukałem sukni koloru flamme i śnieżnej orchidei w ognistych włosach. Właśnie z powodu tej sukni i tych włosów można było z łatwością wyróżnić ją z pomiędzy mnóstwa kobiet.
Zmęczona tańcem, szybko poruszała wachlarzem ze strusich piór, białych i osypanych złotemi iskrami. Te złote iskry na wachlarzu, w ruch wprawione, tworzyły dokoła jej twarzy mgiełkę ognistą; światło kinkietu płynęło w jedwabnych draperyach sukni ognistemi strugami; w naszyjniku, kołysanym przez przyśpieszony oddech, błyskały tęczowe ognie; wśród białej twarzy oczy, jak dwa wielkie szafiry, iskrzyły się pod rudemi brwiami. Niepodobna było wątpić, że ba-