Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaśmiała się szczerze, srebrnie.
— Jak się pan dziwnie o to pyta! Tak jakoś impetycznie i razem uroczyście! Może pan jest spirytystą i przypomina sobie spotkanie się nasze w istnieniach poprzedzających?
Śmiała się szczerze i — ślicznie, ale ten głos, ten głos, którym mówiła, przypominał mi krótką, lecz tak dobrze znaną i zapamiętaną strofę... więc bystro patrząc jej w oczy, odparłem:
— O istnieniach innych nie myślałem, lecz chwilami wydaje mi się, żeśmy się raz spotkali z sobą na innym świecie.
— A na której z planet? — zapytała.
Po chwili namysłu odpowiedziałem:
— Na polach Elizejskich.
— W Paryżu? — zawołała, i z tak zabawnym wyrazem zaciekawienia szeroko otworzyła oczy, taka przytem dziecinna swawola przebiegła jej po oczach, ustach i całej ruchliwej, delikatnej, śnieżnie białej twarzy, że sam szczerze się roześmiałem.
— Chciej pani przebaczyć oryginalność tego początku rozmowy mojej z panią. Spowodowała ją najdziwniejsza w świecie omyłka...
— Wziął mnie pan za kogoś innego?
— Za kogoś zupełnie innego...
— Czy jestem tak bardzo do tego kogoś podobną?