tunku kobiet, który i na tym balu także miał sporo przedstawicielek. Piękniejsza tylko od wielu, była jedną z wielu, kokietka hołdów niesyta, z płynącą na dnie lawą wzruszeń erotycznych. Jak mogłem choć na chwilę przypuszczać?... Wtem ujrzałem tego znajomego mego, który mię jej przedstawiał, i wnet wsunąłem mu rękę pod ramię.
— Czy pani Celina niema tu w tem mieście starszej siostry?
— Nic nie słyszałem o jej siostrze. Miała matkę...
— Matkę? — wykrzyknąłem.
— Tak, która umarła... Ale co panu jest? Co się stało?
Stało się to, że od towarzysza, którego przed chwilą zapalczywie pod ramię pochwyciłem, teraz odskoczyłem jak oparzony i z pośpiechem takim, jakby mię kto batogiem napędził, przed panią Celiną stanąłem. Wnet też zapytała mię:
— Pan nie tańczy?
— Nie, pani.
— Jak to można nie tańczyć?
— A pani gra w winta?
— Nie, panie.
— Jak to można nie grać w winta?
— Sprzeczność gustów naszych jest zupełna...
— Ale bawimy się jednostajnie, dobrze...
— To wszystko, czego potrzeba...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.