Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

Celina, której ognista suknia była punktem przyciągającym wszystkie oczy. Białość twarzy jej zniknęła pod falą krwi, która od brzegów wykrzywionego na czole cylindra rozlewała się aż na szyję, dokoła której brylanty, miotane oddechem przyśpieszonym, wydawały się wężem, wyrzucającym z łusek ognie tęczowe. Oczy jej wyrzucały blaski wesołości rozszalałej. Gorzała cała w sukni swej, we włosach ognisto-rudych, w rumieńcach, w brylantach i w szale zabawy. Podniosła wysoko nagłówek laski z psią głową, wyrzeźbioną w słoniowej kości i wykrzyknęła:
— Damy przed panami na kolana!
Postacie, mające czepki na głowach, z dużym stukiem kolan popadały na klęczki, a te, które były w cylindrach i czapkach męskich, z laskami, trzymanemi jak berła lub strzelby, podały im do pocałowania ręce, nad któremi też, przygarbiając plecy pod pelerynami, pochyliły się twarze wąsate w garnirowaniach i kokardach. U ścian i we drzwiach sali potoczył się grzmot oklasków.
— Brawo! brawo! brawo!
I w tejże chwili huknęły pistoletowe wystrzały odkorkowywanego szampana. Panią Celinę tak zewsząd otoczono, że zniknęła mi z oczu zupełnie. Odszedłem też do innych salonów, po drodze spotkawszy się wzrokiem z gładką i połyskującą twarzą Cycerona, który mile uśmiechał