Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkie oczy z różową u powiek obwódką zdawały się patrzeć nie widząc, pod zsuniętemi brwiami ponure i przygasłe. Bardzo powoli wstępowała na kilka schodów ganku, zlekka szeleszcząc miękką suknią, za którą z przykrym chrzęstem zaczęły się ciągnąć uschłe słomy i zmięte szmaty papieru. Ruchem zupełnie machinalnym podniosła nieco suknię i obejrzała się za siebie, przyczem wielki brylant w kolczyku rzucił snop tęczowych promieni.
Szczupły i zwinny Mendel Szapir, z twarzą nerwową, z cicha zapytywał pocztyliona:
— Kto to?
Z kozła odpowiedź brzmiała:
— Nie wiem. Zdaleka jedzie!
— A dlaczego nie zajechaliście na pocztę?
— Bo będzie nocować.
Wtedy właściciel zajazdu zwrócił się do stojącej na ganku żony:
— Ruchla! Będzie nocować!
A Ruchla z kolei, oglądając się na kogoś będącego w sieni, zawołała:
— Gitla! pokój gościnny zamiataj!
Rozkaz szybko spełniono, bo przybyłą spotkała w sieni chmura kurzawy, wznosząca się z pod wielkiej miotły, energicznie poruszanej przez dziewczynę niedorosłą, chudą, śniadą, w nędznej odzieży, z ogromną kosą czarną na pochylonych plecach. Miotła, z przeraźliwym