sypał się po czole i plecach deszcz bladozłotych włosów.
Drzwi zamknęły się z cicha za Gitlą, opuszczającą pokój. W sieni Mendel Szapir zatrzymywał przechodzącego lokaja zapytaniem:
— Kto ona taka?
Lokaj wymówił nazwisko, na którego dźwięk kilka stolic świata odpowiedziałoby oklaskami i śpiesznem zrywaniem laurów na wieńce. Lecz Mendel Szapir słyszał je pierwszy raz w życiu i zapytywał dalej:
Czy ona w mieście, czy na wsi mieszka? Co ona robi?
— Śpiewa! — z drwiącem trochę spojrzeniem odpowiedział człowiek w liberyi.
Mendel zdziwił się.
— Śpiewa? jakto śpiewa? Ciągle śpiewa? Dlaczego śpiewa?
Lokaj z kilku pudełkami na ramionach chciał iść dalej, lecz Mendel zatrzymał go jeszcze.
— A dokąd ona jedzie?
— Do swego majątku.
— A gdzie jej majątek?
— O dziesięć mil stąd.
— Wielki majątek?
— Wielki.
Mendel Szapir skoczył ku jednym z drzwi, prowadzących do sieni, wsunął przez nie głowę i zawołał:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.