Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

jechał do chorego, więc poszedł i mnie samej powiedział: »Bieda z nim! Jeżeli nie zapłacze i nie pomodli się, może zwaryować!«
Ten, o którym kobiety szeptały, siedział ciągle, jak kamień, czasem tylko pięścią ściśniętą komuś lub czemuś w powietrzu grożąc. Nie patrzał na księżyc, ani na krzyż, którego ramiona, wyciągnięte nad dachami domostw, widać stąd było w coraz jaśniejszej mgle księżycowej.
Nie patrzała także na krzyż, choć przez malutkie okno widzieć go mogła, kobieta w izdebce ciasnej, na bardzo ubogiej pościeli leżąca. Promień księżyca padał na głowę, która w gęstwinie czarnych włosów zagłębiała się w poduszkę z twarzą obróconą ku grubym belkom sufitu, wśród których żyły mnogie ludy pajęcze i musze. Na wychudłych rysach paralityczki, w ustach jej zaciętych, w oczach ciemnym ogniem gorejących, malowała się ponura złość i rozpacz. Od paru już lat leży tak w tej izdebce sama jedna, przez litość ludzką żywiona i doglądana, wiecznie sama jedna i czegoś potrzebująca, a nie mająca. Srogie bóle ciała mniej udręczenia jej sprawiają, niż ta szyderska gorycz, której ma pełne usta i serce. Bo czy podobna, aby ją tak zapomnieli i opuścili wszyscy, których kochała i którym służyła? I gdzież są ci, których dobra strzegła, żądania spełniała, choroby pielęgnowała, straty opłakiwała, jak