świata, bo na sam koniec jego, zdaje się, że już przybyłem. Lecz bagaż, który przywożę ze sobą, pełen jest gniewu, kłótni, wyrzutów...
O gniewie i kłótni mówiąc, ruchem wytwornym wziął jej rękę i do ust przycisnął. W nizkiem pochyleniu się pięknej głowy była cześć, w długim pocałunku ust gorących — miłość. Jedną i drugą uczuła i, zwiędła w przebytej męce, rozkwitła rumieńcem i uśmiechem; lecz od nagiego załamania się linii losu drżąca jeszcze rzekła:
— Gniew! wyrzuty! Za co?
— Za niepokój ogromny, zawód, tęsknotę, żal...
— Czyje?
— Pani nie odgaduje? nie domyśla się? nie wie?
— Domysły i odgadywanie napełniały mi tak długo wszystkie dni miesięcy i wszystkie minuty dni...
— Mnie także... — przerwał.
— Więc pan nie wiedział? — zapytała.
— Wiedziałem zrana, wątpiłem wieczorem. Każda minuta przynosiła mi zapytanie: czy podobna? A druga odpowiadała raz: »to jest«, a dziesięć razy »to być nie może!«
— Moje minuty tak samo z sobą rozmawiały...
— Pani tak sławna!... Ja, z roju owadów zupełnie do siebie podobnych...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.