raz głębiej wrzynającą się w serce, i zerwę ją... puszczę się na poszukiwanie Lety i zapomnę!... Czasu wiele upłynęło... nic nie zerwałem, nie zapomniałem, wróciłem i to miejsce, na którem pozostało wszystko, co mi być może ukochane, pożądane, znalazłem puste! Odjechała! uciekła! Gdybym miał skrzydła, leciałbym; że ich nie mam — człowiek biedny! więc oślepły od przestrachu, z pośpiechu ludzi roztrącając, wpadłem do wagonu i leciałem na skrzydle pary...
— A perła? — zapytała nieśmiało.
— Zostawiłem ją do oprawienia w pierścień życia z brylantem innym, najpewniej drogocenniejszym nademnie.
— Tak! — przeciągle wymówiła. — Więc tak! A ja myślałam...
Zanurzyła się cała w cieniu i cicho dokończyła:
— Że ta nić, na której zawiesiłam życie, była — pajęczyną!
— I dlatego, porzucając wszystko, wyjechałaś w tę podróż dziwną! O! niedobra! nieufna! Tak mało wierząca potędze własnego czaru, a tak łatwowierna dla latających po świecie wieści lekkomyślnych! Odjechać! I dokąd jeszcze? Na tę pustynię! Na ten koniec świata! Do tego zakąta pustego, brzydkiego... Czy to dobrze? Czy tak czynić powinny istoty tak
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.