nioną? Nigdy, nigdy już nie zniknę, aby kwiat mój nie wiądł. Tak dawno nie widziałem cię i nie słyszałem twego śpiewu. Twój śpiew, to skrzydła, na których wzbijałem się nad samego siebie, zdrój czysty, w którym serce stawało mi się lepszem i dusza zdrowszą. Może cokolwiek zaśpiewasz? To, co najwięcej lubię, pamiętasz? zaśpiewaj!
— Dobrze — odpowiedziała; — czuję w sobie morze tonów, którymi chcę dziękować Bogu, że mi cię oddał, i tobie, żeś — nie zniknął!
Z morzem tonów dziękczynnych w piersi powstała i z ręką w jego ręku, cała w idylli świateł księżycowych, woni rezedowej i swojej szczęśliwej miłości, szła ku oknu, otwartemu na przeczyste i promieniste sklepienie nieba.
Wtem, tuż nad sobą, usłyszała głośne, szorstkie, chrapliwe dźwięki.
— Może samowar przynieść?
Przerażonym ruchem podniosła głowę i zobaczyła stojącą nad żółtą kanapą Gitlę, w krótkiej spódnicy i podartym kaftanie, która w ciemnych rękach trzymając koniec olbrzymiej kosy czarnej, powtórzyła:
— Może samowar przynieść?
Ze wzrastającem przerażeniem, prawie z obłąkaniem zawołała:
— Nie chcę! Dziękuję! Nie potrzebuję niczego!
Dziewczyna odeszła, pokój pozostał pusty.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.