to, o czem myślała, że umarło. Wstała i z opuszczonemi na suknię rękoma, jak lunatyczka szła ku jaśniejącej za oknem tarczy księżycowej. Po co Bóg, w życiu odbierając na zawsze, we śnie zwraca na chwilę to, co najmilsze? Może po to, aby miecz wyostrzony przez złudę, bódł śpiewaków do śpiewu.
Stanęła przed oknem, oczyma powiodła po niebie i ziemi, opuszczone ręce silnie splotła i z piersi jej wybuchnęła ogromna fala tonów. Śpiew, jak krew, czerwony i wrzący, wytrysnął z jej rany serdecznej, której wargi otwierały się i zamykały ruchem nieukojonym, bo nie spływała na nie żadna kropla balsamu. Był to krzyk, ale ujęty w formę wielkiego piękna i kaskadami tonów wypowiadający światu tę najprawdziwszą prawdę światu, którą jest cierpienie. Bo wszystko może być ułudą, tylko ono jest rzeczywistością, wszystko może ominąć, tylko ono nie zawodzi, wszystko przemija, ono trwa, wszystko zjawia się gdzieniegdzie, ono jest wszędzie. Śpiewaczka opiewała je, opiewając samą siebie; głos jej przeczysty i potężny roznosił w srebrnem powietrzu powszechny tragizm istnienia. Biły z niego groza i męka; ze srebrnych przestworzy, wśród których wołał, szalał, rozpaczał, głębokimi tonami konania opadł na ziemię i wił się po niej, jak po łożu tortur.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.