Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

mi domostw. W srebrzystej jasności księżyca wyglądały one, jak wieniec oczu mrugających, spłakanych, uważnych. Zdawały się uważnie słuchać pieśni i coraz więcej zczerwieniać się od tych łez, których była pełną. Uważnie też słuchały postacie coraz tłumniej napełniające ganki domów, ciemne i nieruchome w srebrnem świetle. Coś poruszyło się w mrowisku i zza szczelnie zamkniętych okien wypychało żyjące w niem istoty na jasną i świeżą przestrzeń. A dalej, u końca ustronnej uliczki, z jaskrawemi twarzami obróconemi na księżyc, proste i nieruchome uważnie zdawały się słuchać pieśni malwy i georginie ogródka, w którym siedział człowiek, podobny do rzeźby z szarego kamienia. Ten nie zaraz usłyszał, lecz, gdy usłyszał, uważnie słuchać zaczął i po kilku minutach twarz z rysami zaostrzonymi przez dłuto nieszczęścia rękawem odzieży zakrywszy, na sposób prostaczy, głośnym płaczem ryknął. Po raz pierwszy zapłakał nad bladą głową syna, która spokojnie leżała na wezgłowiu trumny, w domku teraz cichym i zarazem oczy jego, wznosząc się ku górze, spotkały wysoko nad dachami rozpostarte w srebrnej jasności ramiona krzyża. Patrzał na krzyż i słuchał pieśni; stojące w pobliżu, cieniem drzew okryte kobiety zaszeptały:
— Dzięki Bogu! zapłakał! nie zwarjuje!