W przedpokoju rozmawiają jeszcze, a siostra Klara tymczasem przez drzwi, które po przejściu ich zostały otwarte, spogląda w głąb salonu, z którego znowu dobywa się tchnienie dla niej niespodziewane.
W głębi salonu ściany okrywają ramy duże i mniejsze, napełnione malowanemi twarzami, ubiorami, godłami. Jest to zbiór portretów, miniatur, emalii, z przedziwną delikatnością zdjętych ze starożytnych sygnetów. Pośrodku największych rozmiarów obraz, na którym rycerz, z twarzą cudnie piękną, wraz z koniem, którego dosiada, i wojskiem, któremu przewodzi, rzuca się w spienione fale Elstery. Nad tą sceną dramatyczną twarz królewska pod peruką upudrowaną patrzy z mdłym uśmiechem mdłej piersi, która dramatu uczuć nie jest zdolna. Na miniaturach migocą zdala ubiory pradziadów i prababek, z rzuconego na stronę stolika marsowo spogląda biały wiarus ze starej porcelany saskiej... a siostra Klara uczuwa lecącą od tego wszystkiego woń rzeczy dawno znanych, serdecznie pamiętanych, blizkich i drogich. Szczególniej od bladych rysów rycerza, wskakującego na koniu do spienionej rzeki, wieje ku niej przypomnienie dzieciństwa i pierwszych lat młodości. Taki sam obraz, w mniejszych tylko rozmiarach, znajdował się w dworku wiejskim, pod którego strzechą ujrzała światło dzienne; pamięta go,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.