Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

odkąd zaczęła rozróżniać przedmioty przez światło to oblewane, przypomina on jej oczy ojcowskie, które często na niego patrzały, i ramiona matki także, które ją często ku niemu podnosiły.
Możeż to być, aby tu, w tem mieszkaniu, wpadła w nią iskra uczuć tak jej własnych, drogich, czystych, przez Boga samego nakazanych, z oczu ojcowskich, z ramion macierzyńskich wziętych? To tak, jak ten kwiat na biurku. Bo w pierwszej młodości jakże lubiła te pokorne wrzosy, liliową mgłą zaścielające mchy leśne i podleśne piaski! Żebyż mogła teraz, z wazonu tego zerwać kilka gałązek, zanieść je tej nieszczęsnej, dla której tu przyszła, i orzeźwiwszy ich świeżością oczy jej spieczone przez łzy i gorączkę, włożyć je w jej prawie trupie dłonie, jako widomy znak — przebaczenia.
Od zbłąkanej tu rośliny leśnej wzrok jej odciąga blady rycerz na obrazie, a potem popiersie poety, którego marmurowe oczy przez drzwi otwarte patrzą na malowaną twarz bohatera.



Gdy Zanimirski, z wejrzeniem pytającem, składał przed zakonnicą ukłon głęboki, jej się wydało, że ze snu ciepłego i miłego budzi ją obca i zimna rzeczywistość.
Tak samo, zupełnie tak samo wyobrażała go