zrozpaczonemi i ich tylko światło rozprasza nasze ciemności!...
— »Światło świata« — szepnęła siostra Klara.
W tejże chwili w głębi salonu wybuchnęło ognisko świateł tak wielkie, że przyciągnęło ku sobie oczy obojga rozmawiających. To od zachodzącego słońca ogromna łuna czerwono-złota zwalczyła nakoniec zaporę z liści i padła na okrywające ścianę obrazy. Teraz dopiero, w tej łunie, zapałały ramy złocone, zaiskrzyły się na miniaturach barwy ubrań pradziadów i prababek, emalie sygnetów zaświeciły tarczami, krzyżami; zaś najwyższy i najwypuklejszy — blady rycerz na koniu z nad spienionej rzeki oczyma rozpłomienionemi patrzał prosto w dwie pary oczu, jednomyślnie na niego patrzących.
Teraz siostra Klara słyszała wyraźnie ten śpiew zaświatowy, którym rzeczy martwe napaja czasem duch człowieka, kierowany duchem bożym. Były to szelesty skrzydeł niewidzialnych, szmery płomieni, gorejących przed niewidzialnymi ołtarzami. W jej własnem sercu rozlewała się radość anioła, który unosi ku niebu duszę ludzką do niego samego bardzo podobną. Z uśmiechem, skupiającym w sobie tę radość, przemówiła:
— Trzeba mi już iść! Trzeba mi coprędzej zanieść poselstwo radosne...
Wtem spojrzenie jej upadło na wznoszący się w rogu biura krzak kwitnącego wrzosu. W smu-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.