Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

i zgrabne czapeczki młodych mężczyzn co chwilę migotały za szybami. Kiedy niekiedy zabrzmiał tuż za oknem srebrzysty, przyzwoitością powstrzymany śmiech młodziutkich jakichś ust kobiecych albo zniżonym głosem wymówione, a pełne miłośnego znaczenia słowo jakiegoś rozkochanego w towarzyszce przechadzki, mężczyzny, wniknęło z za szyby w głąb mieszkania. To znowu z głuchym turkotem i brzękiem uprzęży przeleciał środkiem ulicy piękny powóz pełen wesołych pań i panów; to parę doróżek przemknęło szybko; to znów gdy turkot ucichł cokolwiek, dochodził zdala głos szarmantki zapamiętale wygrywającej skoczne polki, albo któś zagwizdał wesołą piosenkę, albo gruppa Izraelitów zatrzymała się na chodniku, i zaszwargotała o dziennych zarobkach.
Cały ten gwar uliczny, wszystkie te odgłosy zabawy, miłości, ruchu i interesów, pełną przejmującego smutku sprzecznością obijały się o ściany cichego i zamkniętego szczelnie mieszkania sparaliżowanej kobiety. Sam nawet ogień na kominku, zwolna i blado płonąc, zdawał się wstydzić świetności majowego wieczoru, który miljony gwiazd zaczynał rozrzucać po szafirowem niebie, i ogarniał miasto ciepłem tchnieniem zstępującej letniej nocy.
Chora kobieta nie zważała na to co się za oknami działo. Zagasłym wzrokiem wpatrywała się w płomień; chude jej palce mięły bezustannie wełnianą materję sukni, a zwarte i wązkie usta poruszały się kiedy niekiedy