Wypowiedziawszy znowu to początkowe i ostateczne słowo najniespodzianiej w świecie, pan Feliks usiadł znowu przy swej małżonce, która zaglądając mu z przymileniem w oczy, poczęła przesuwać dłoń po jego włosach.
Stasia parsknęła śmiechem; po ustach pani Olimpji i pana Spirydjona przesunęły się też ironiczne uśmiechy. Ale pani Apolonja westchnęła głęboko, i wyrzekła z żalem:
— Mój Boże! jaki teżto świat teraz! młode panny zamiast modlić się wieczorem, i dziękować Panu Bogu za dzień szczęśliwie przebyty, a gotować się do śmierci która lada chwila nadejść może, grają przy otwartych oknach...
— A żonaci mężczyzni słuchają! — jęknęła Teresa.
— Żonaci! żonaci! niech im Bóg odpuści ciężkie grzechy! westchnęła Antyfona.
Pan Spirydjon zaśmiał się prawie głośno.
— Moi państwo, rzekł, zdaje mi się że przesadzacie. Panna Wanda może i nie wiedziała że gry jej słuchał pan Przybycki.
— Przepraszam! — wystrzelił znowu jak z procy pan Feliks; wiedziała, bo potem patrzyła sama przez okno — i tedy widziałem że patrzyła na okno pana Augusta.
— A to widzę, wtrąciła Stasia, żeś pan sam stał nie mały czas pod oknem Wandzi; a co na to pani Teresa powie?
— Cicho Stasiu, cicho, narażasz się! szepnął pan Paweł.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.