Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

Dwaj mężczyzni szli obok niej, ale żadnemu już z nich nie podała ręki, a wstępowała sama na strome wzgórze spokojna i zamyślona, krokiem lekkim a pewnym, z którego można było poznać siłę i zdrowie najpierwszej młodości. Przy trudnem wspinaniu się na górę, pierś jej nawet nie wzdymała się bynajmniej przyspieszonym oddechem zmęczenia; tylko białe policzki zaróżowiały trochę, i delikatnością barwy sprzeczały się o pierwszeństwo z drżącą w płowych włosach rosa thea.
Pan Edward znowu obojętnemi swemi oczami rozglądał się wkoło, jakby myśląc o zdatności otaczających sosen na maszty do statków zbożowych. August szedł ze schyloną głową, a oczy jego z pod powiek spuszczonych ścigały brzeg białej sukni Wandy, muskający leśne mchy i nieśmiertelniki.
Po kwandransie lub więcej takiego milczącego pochodu, do uszu trojga idących doszedł gwar rozmów, i w dali między zielenią zabłysły barwy kilku sukien.
August przystanął.
— Przychodzi mi tu pożegnać państwa, rzekł z ukłonem; państwo zbliżacie się do licznego towarzystwa — ja zaś który go nie znam, wrócę tam dokąd szedłem.
Wanda zatrzymała się, i znowu powolnym ruchem wysunęła do niego rękę.
— Spodziewam się wkrótce zobaczyć pana, wyrzekła — ponieważ oboje jesteśmy zwolennikami muzyki a w mieście naszem tak mało znajduje się ludzi podobnego nam zamiłowania — więc może bliższa znajomość mię-