znieść nie mogła, i ledwie dostrzegalny rumieniec przemknął po jej czole. Nie straciła jednak rezonu, i powstając rzekła zwykłym sobie słodziuchnym głosem:
— Pozwól pani abym przeszła się po jej ogródku, i zobaczyła jej śliczne kwiaty które tak lubię.
Pani Starowolska skłoniła głową z chłodną uprzejmością.
— Przebacz pani że jej towarzyszyć nie będę, bo chodziłam dziś po mieście, i zmęczoną się czuję.
— O, niech pani nie zadaje sobie fatygi dla mnie, słodziuchno zawołała Teresa; z uniżonością niemal pocałowała w ramię starą kobietę, i zniknęła za szklannemi drzwiami wychodzącemi z bawialnego pokoju na ogródek.
— Niech mię Bóg strzeże i broni od obmowy albo odbierania sławy bliźniemu, zaczęła po wyjściu Rokowiczowej Apolonja, i ciągnęła dalej rozpoczętą rozmowę, komunikując — rozmaite miejskie wiadomostki pani Starowolskiej, słuchającej z obojętnością, niekiedy z niezadowoleniem.
Tymczasem Teresa czując się uwolnioną od przenikliwego i surowego wzroku starej kobiety, odetchnęła pełną piersią, ale zarazem oczy jej błysnęły gniewem, i zamigotały obawą.
Spuściła głowę na piersi.
— Ona wie o wszystkiem! szepnęła, jestem pewna że ona wie o wszystkiem! Ta nieznośna stara kobieta! wyraźnie dała mi to dziś do zrozumienia! gdybyż przynajmniej nie powiadała o tem nikomu...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.