Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Wzdrygnęła się.
— Och, jak się tego lękam... nie przeżyłabym chwili w którejby świat przypomniał sobie... tak przypomniał — bo dawniej wiedzieli o tem niektórzy, ale...
Uśmiechnęła się z tryumfem.
— Potrafiłam rzucić na przeszłość zasłonę... a gdyby doszło co do Feliksa...
Uśmiechnęła się z ironją.
— Ten głupiec! tak dba o nieskazitelną czystość i pozycję swego domu, a nie wie...
Nagle urwała, i szkarłat głęboki zalał twarz jej, dostał się aż na czoło i szyję.
Naprzeciw niej biegło dziecię, mała Anielka, z rączkami wyciągniętemi do niej z radośnem powitaniem.
Przez chwilę zdawało się że Teresa odwróci się i ucieknie od tej jasnowłosej zbliżającej się dzieciny; ale obejrzała się i zobaczyła, że ze wszech stron całkiem była niewidzialną — gęste krzewy bzów, rozłożyste grusze i jabłonie otaczały i zasłaniały ją zewsząd.
Nagłym, namiętnym błyskiem zaświeciły jej szare oczy, poskoczyła i pochwyciła dziecko w objęcia.
— Tak dawno pani nie była u nas! szczebiotała dziewczynka, tęskno mi było za panią! ja panią tak kocham!
Pani Teresa z dziwną, namiętną, gorączkową niemal czułością przyciskała ją do piersi, całując jej czoło, usta i oczy. Twarz jej zmieniła się niezmiernie, oczy płonęły, na ustach zawisł wyraz niezmiernego cierpienia.