sto na syna, rumianego i otyłego młodzieńca, markotnie jakoś siedzącego między piecem a fortepianem. Zresztą, były jeszcze w salonie dwie panny stojące przy fortepjanie i przerzucające nuty; byli dwaj młodzi ludzie, którzy z temi pannami o muzyce rozmawiali; jedna stara panna z długą twarzą i czerwonym nosem, siedząca na fotelu prosto, nieruchomie i milcząco; jeden stary kawaler z wielką łysiną, strojący koperczaki do wszystkich na raz panien, które naturalnie chichotały po cichu, zerkając nań jednak często z ukosa, bo miał majątek jeszcze większy od łysiny; dwóch czy trzech obywateli wiejskich, sąsiadów państwa Rostowieckich, biadali na ciężkie czasy, a spoglądali od niechcenia do przyległego pokoju, ażali tam lokaje nie otwierają zielonego stolika dla partyjki preferansa.
Lubo dzień miał się już ku końcowi, nie oświetlono jeszcze salonów, bo według zwyczaju panującego w niewielkich miastach, towarzystwo zeszło się dość wcześnie na wieczorek, który nie był formalnym wieczorem, ale tylko herbatą incognito. Słońce dopiero zachodziło i przez rozwarte okna rzucało pąsowe promienia na parket salonu.
Od blasku tych pąsowych promieni białe czoło Olimpji wydawało się jeszcze dumniejsze jak zwykle; złotowłosa główka Stasi bardziej ożywioną, amarantowa dama jaskrawiej była amarantową, dwa krzyże pani Apolonji rzęsiściej złote, a obojętna twarz pana Gaczyckiego mniej obojętną.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.