Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Apolonja, która siedząc w pobliżu usłyszała pytanie panny.
— Kochana panno Ludwiko! zawołała, nasza Wandziulka jest teraz zbyt zajętą, aby nam udzielać swej miłej obecności. Utraciliśmy ją, utraciliśmy...
— Utraci pani swój krzyż od różańca, podjęła żywo Stasia, której oczy błysnęły, i ukazała na jeden z krzyżów pani Apolonji, który w istocie bliskim był oderwania się.
— Dziękuję, dziękuję za ostrzeżenie, odparła Antyfona przyprowadzając do porządku swą pobożną bransoletę; krzyż zgubić, to wielki grzech! Niech mię Bóg broni i strzeże od niego!
— I od obmowy albo odbierania sławy bliźniemu, — półgłosem dodała Stasia. Stojąca przed nią panna Ludwika uśmiechnęła się a pan Paweł szepnął:
— Cicho Stasiu, cicho, narażasz się!
— Widziałam wczoraj pannę Wandę, ozwała się z przekąsem fjoletowa pani, matka rumianego syna, który markotnie siedział między piecem a fortepianem; widziałam wczoraj pannę Wandę przechodzącą ulicą. Była tak zamyślona, że nie spostrzegła mnie i nie ukłoniła się. A przecież znam ją od dziecka, i hodowało się to razem z moim Ignasiem...
Na to wspomnienie rumiany Ignaś podjął głowę, żałośliwe spojrzenie rzucił na matkę, i westchnął tak, że aż zadrgała poblizka adamaszkowa portjera.