— Już to prawdę mówiąc, Wandzia zawsze wygląda tak jakby gwiazdy liczyła na niebie, chociaż ich w dzień nie widać, a na ziemię i patrzeć nie raczyła — ozwała się z przekąsem starsza córka amarantowej damy, z za białą mantylą okrytych pleców matki.
Na te słowa poruszyła się amarantowa dama, i starannie zakrywając plecami dziewicze uszy córek, rzekła półgłosem:
— Moje córki nie chodzą wprawdzie po ulicach jakby gwiazdy liczyć chciały, niby astronomki jakie, ale zato też i żonatych nie bałamucą.
Siedząca w pobliżu stara panna o długiej twarzy i czerwonym nosie, poprawiła się na fotelu przy tych wyrazach, i nic nie mówiąc kiwnęła energicznie głową na znak potwierdzenia. Ale dama w zielonej sukni, ciotka panny Ludwiki, ozwała się.
— Dajcie państwo pokój tej biednej Wandzi; mnie się zdaje że ona nie jest tak lekkomyślną jak sądzicie. To tylko pozory! a serce ma dobre.
Tu stara panna poprawiła się na fotelu, i nic nie mówiąc pokręciła energicznie głową na znak przeczenia — a rumiany Ignaś siedzący między piecem i fortepjanem westchnął znowu, że aż drgnęła poblizka portjera, i pokiwał głową na znak twierdzenia.
Stasia podczas tej rozmowy rumieńszą się stała niż róża w jej włosach kwitnąca, a panna Ludwika wzruszyła ramionami i rzekła:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.