słabe kroki, i prowadząc ją wygodniejszą nieco do przebycia stroną chodnika.
August szedł obok poważny, lubo dziwne jakieś promienienie, niby duma z wewnątrz płynąca, otaczało bladą twarz jego. Ale promienienie to było spokojne, a gesta z jakiemi opowiadał o czemś swym towarzyszkom, pełne głębokiego uszanowania, czci nieledwie. Pani Rodowska z wyraźną przyjemnością i uśmiechem na bladych dobrych ustach, słuchała rozmowy toczącej się między córką jej a młodym człowiekiem; Wanda zaś wspierając i ochraniając od niewygodnych przejść matkę, patrzyła przed siebie swemi przezroczystemi oczami śmiało i spokojnie. Oczy te zdawały się być mniej marzące jak dawniej; przebijała się w nich zato jakaś myśl światła i piękna, która płynęła zapewne z rozmowy wiedzionej w tej chwili z Augustem.
Tak szli sobie we troje spokojnie, blizcy siebie. Stara matka postępowała troskliwie strzeżona przez dwoje młodych ludzi — młoda para rozmawiała z sobą bezpiecznie i ufnie pod okiem matki. Zajęci sobą i swoją rozmową ani spostrzegali, że przez przeciwległe okna wielkiej kamienicy, w której mieszkała pani Olimpja, natłoczone w czterech okna dwadzieścia par oczów spoglądało na nich ciekawie, z różnemi wyrazami złości, ironji, pogardy. Tylko oczy panów Edwarda i Spirydjona spojrzały na nich życzliwie, Stasi kochająco, a zielonej damy i jej siostrzenicy z nieśmiałem i ukrywanem spółczuciem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.