na drugą stronę salonu, gdzie państwo Rokowiczowie w pełnem skromności odosobnieniu siedzieli obok siebie trzymając się za ręce.
— Czy słyszałaś pani, szepnęła do Teresy, z jaką bajeczką wystąpiła ta mała nieznośna Rumiańska? Imienia Świętych Pańskich używa do swoich grzesznych żarcików! wszak to obraza pana Boga!
— I nieskromność! dorzuciła Teresa.
— Przepraszam, wyrzekł raptem p. Rokowicz, już oddawna tedy uważam... że pani Rumiańska więc nie jest przyzwoitą i moralną kobietą... deklamować takie wiersze przy mężczyznach... to obraża... tedy... przepraszam!
— Czy uważacie państwo, mówiła pani Apolonja coraz mocniej stukając niby kastanjetami krzyżami swemi, czy uważacie państwo, jak się to mizdrzy do pana Asa?
I wskazała na kozetkę, gdzie rzeczywiście przysiadł się do Stasi p. Spirydjon, i prowadził z nią ożywioną rozmowę.
— Nie pojmuję jak można tak lekceważyć skromność i obowiązki zamężnej kobiety! wzruszając ramionami wyrzekła p. Teresa.
— Niech mię Bóg broni i strzeże od obmowy, albo odbierania sławy bliźniemu, kończyła p. Apolonja; ale ja o niej wiem wiele różnych rzeczy...
— Cóż? cóż? zawołała ciekawie Teresa.
— Widziałam już nieraz, jak p. Spirydjon wychodził z jej mieszkania...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.