Przy tych słowach jasnobłękitne przenikliwe oczy jego utkwiły w twarzy Teresy, która bladła, i wnet rumieniła się chwilowo. Zaraz jednak odzyskała zwykłą sobie słodycz, i miała coś odpowiedzieć, gdy nagle i z hukiem otworzyły się drzwi salonu, i wpadł przez nie wysoki i barczysty mężczyzna w podróżnem ubraniu, z mocno opaloną twarzą pełną poczciwości, ale zarazem dobrodusznego, a jakby stale już na niej wyrytego zafrasowania. W ogóle była to postać wiejskiego gospodarza, nosząca na sobie ślady kłopotów, spracowania, słońca, słoty, zasiedzenia się na wsi. Nie był wcale brzydki, i owszem miał wzrost piękny, rysy twarzy regularne, i gęstą czarną czuprynę. Znać nawet było po ubraniu i całej powierzchowności, że musiał być niegdyś światowym człowiekiem, a w każdym razie urodził się, i wzrósł śród dobrego towarzystwa.
— Przepraszam, przepraszam państwa! zawołał zaraz od progu, że wchodzę tak sans façon w podróżnem ubraniu! Ale nie wiedziałem że żona moja przyjmuje dziś gości, przyjechałem na jedną dobę tylko do miasta dla załatwienia interesów, i zobaczenia się z Olimpką! Oj! te interesa! te interesa!
— Jak się masz, Jean! zawołała gospodyni domu, żywo postępując na spotkanie przybyłego; tak dawno nie byłeś u mnie! mon cher Jean!
I podała mu obie ręce, które on z zapałem ucałował; poczem zaczął witać gości, którzy wszyscy serdecznie mu ręce ściskali.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.