Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, i ty tu jesteś! zawołał ujrzawszy pana Spirydjona. Jakżem rad, jakżem rad że cię tu widzę!
Uścisnął obie ręce pana Asa, i ucałował go w oba policzki. Pan As wzajemnie całował męża pięknej Olimpji, ale zdawał się być nieco pomięszanym.
— Bo to nie wyobrażacie sobie państwo, jaki nieoceniony znajomy i przyjaciel z tego poczciwego Spirydjona, mówił pan Rostowiecki nie wypuszczając go z objęć; moja Olimpka ma z niego najlepszego opiekuna. Gdy wiem że on jest w X. jestem zupełnie o nią spokojny... kobieta zawsze potrzebuje opieki... Jabym tu z nią rad siedział, ale gospodarstwo i interesa... oj! te interesa! te interesa!
— Jean! może odmienisz toaletę? szepnęła przestrzegająca forma wyższej sfery towarzyskiej pani Olimpja.
— No, jakże się ty miewasz, moje życie? jak się bawisz? co porabiasz? — pytał małżonek, nie odpowiadając na propozycją, i znowu pochwycił obie śliczne rączki żony, i całował je z zapałem.
— A, zawołał nagle, jakiż śliczny pierścionek! Co za brylant przepyszny! Jeszczem go u ciebie nie widział! Zkądżeś go wzięła, moje życie?
Tym razem piękna Olimpja nie zarumieniła się lecz zbladła. Milczała chwilkę, potem odrzekła:
— Nabyłam go przedwczoraj Jean; oddałam w zamian jego kilka dawnych moich pierścionków.
— Co to za mądra kobieta z mojej żony! zawołał Rostowiecki zwracając się do towarzystwa; zawsze ma