Myślałem że to uczynię tutaj; ale skoro masz gości sam pójdę do Josiela...
— Kontraktujesz pan pszenicę na pniu? spytał ktoś z sąsiadów.
— A cóż robić panie dobrodzieju! Na robotnika pieniądze płyną jak woda — a tu i gorzelnią przerabiam w tym roku, bom jeszcze dotychczas niemiał Pistorjusza; parowa wiecie panowie że niedogodna... wołownią powiększam; tej zimy: sto wołów postawię, a dotąd stawiałem sześćdziesiąt... No, jakież tam u was urodzaje? U mnie pszenica piękna, ale jarzyny poschły od tych siarczystych upałów jakie mamy w tym roku! ach! gdyby to deszcz! Owies na nic będzie od takiej suszy! kartofle jeszcze nie kwitną... a u was? Co tam słychać z kartoflami? deszczu potrzebują — nieprawdaż?
Przysiadł na chwilę między sąsiadami, i rozmawiając z nimi o gospodarstwie, wypił parę szklanek herbaty, którą lokaje roznosili na srebrnych tacach.
Potem zerwał się, i zaczął żegnać towarzystwo.
— Biegnę, lecę pisać kontrakt na pszenicę z Josielem. Jutro muszę wnieść do kassy rządowej kupę pieniędzy! Rządowe należności nie czekają! Oj! te interesa! te interesa!
— Jean! mam z tobą do pomówienia nim pójdziesz, rzekła Olimpja powstając, przesunęła rękę pod ramię męża, i wyprowadziła go do przyległego gabinetu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.