— Sto dukatów! I cóż to znaczy? Na bieżące wydatki wystarczyłoby może; ale ja potrzebuję nowych mebli do salonu...
Pan Jan znowu zatopił rękę w gęstej czuprynie.
— Nowe meble! Zdaje mi się, że i te jakie dziś stoją w salonie są jeszcze dobre, i nawet ładne...
— Wyszły z mody, i mają amarantowe obicie. Szkaradnie mi, nie do twarzy w salonie z amarantowemi meblami. Potrzebuję mieć modniejsze i błękitne...
Pan Jan opuścił głowę na piersi. Poczciwe jego oczy zafrasowały się bardzo, i ogorzałe czoło powlekło chmurą.
— Hm, rzekł po chwili, zrobię co będę mógł. Nie przyrzekam ci jednak więcej jak sto dukatów. Jeżeli Josiel zaawansuje mi na pszenicę większą summę niż myślałem dotąd, dam ci dwieście...
Rzekłszy to, pocałował znowu usta żony dwa razy, obie ręce ze dwadzieścia, i wyszedł wraz z nią z gabinetu.
— Cóż? opuszczasz nas? Nie przepędzisz z nami wieczoru! Ot zagrałbyś partyjkę preferansa! mówili najpoufalsi jego znajomi.
Ale pan Jan wyglądał tak jakby mu ani podobna było myśleć o partyjce preferansa. Wydawał się mocniej jeszcze zafrasowanym niż wprzódy, i z roztargnieniem żegnał gości swej żony.
— Biegnę, lecę kontraktować pszenicę! Ciężkie czasy, panowie! Opłaty rządowe, procenta kredytorom, a i do-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.