Na jednej z mniejszych ulic miasta, w domku upiętrzonym przedpotopową facjatką i pomalowanym na zielono, było skromne bardzo mieszkańko o dwóch pokojach i ciemnej sionce służącej za przedpokój, wreszcie kuchence, z której kręte, ciasne i wiecznie zabłocone wschodki prowadziły na podwórze. Z sionki alias przedpokoju, do którego prowadziło kilka wschodów mających przyzwoitszą nieco powierzchowność, wchodziło się do stancji dość dużej, mającej dwa okna o szybach miejscami pokrytych pajęczyną, miejscami stłuczonych i pozaklejanych bibułą. Podłoga była z prostych desek, niepomalowana, brudna, z szerokiemi w kilku miejscach szczelinami. Sprzęty za to wcale nie ubogie, owszem świadczące o pewnym dostatku, lecz zarazem i o niezmiernem zapuszczeniu i niedbalstwie. W głębi stała dość piękna kanapa mahoniowa, obita wełnianym adamaszkiem podartym i opadającym w szmatach; z pod którego widać było grube