Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żona stróża który pilnuje domu poradziła ziółka, i idziemy ich kupić w aptece za dwa złote cośmy dziś od ojca dostali, odpowiedziała dziewczynka.
W tej chwili doszli do bramy jednej z większych kamienic; Stasia uprzejmie skinęła głową dzieciom, i już wejść miała w bramę, gdy nagle zwróciła się raz jeszcze do dziewczynki.
— Jak ci na imię mała? wyrzekła miękkim głosem, i pogłaskała ją po twarzy.
— Michasia, odparło dziecię.
Dostała z kieszeni parę karmelków, i wcisnęła je w rękę dziewczynki. Chciała znowu odejść, i znowu nie odchodziła, tylko oczami łzą litości zaszłemi patrzała na Michasię. Nagle objęła ją za szyję, przycisnęła głowę jej do piersi, i schyliwszy się pocałowała ją parę razy w blade czoło. Potem odwróciła się żywo, i zniknęła w bramie.
Michasia stała na chodniku, i długo patrzała w bramę do której weszła piękna pani w różowej sukni. Dwie łzy płynęły po jej chudych policzkach; karmelki wypadły jej z ręki; czuła tylko na czole słodki i litościwy pocałunek nieznajomej. Dzieciństwo jej ubiegało bez rodzicielskiej miłości i pieszczot; łagodne obejście się z nią pięknej pani poruszyło ją do głębi, obudziło w jej sercu mnóstwo żalu i tęsknoty, ale zarazem i wdzięczności.
I byłaby Bóg wie jak długo stała tak przed bramą kamienicy, ze łzami płynącemi po policzkach, ze wzrokiem utkwionym w miejsce gdzie zniknęła różowa suknia nie-