Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Śród tej różowej atmosfery, na jednej z kanapek siedziała Stasia, i pilnie szyła malutką dziecinną sukienkę z białego żagnotu, ozdabiając ją delikatnemi koronkami. Ubrana była w białą suknię z różowemi ozdobami; gęste złociste loki osłaniały pochyloną jej nad robotą twarz; śród nich barwiło się kilka niedbale zatkniętych bławatków, gwoździków, i zielonych gałązek. Policzki młodej kobiety jaśniały świeżym i zdrowym rumieńcem, koralowe usta uśmiechały się na jakąś wesołą myśl, która niby promień przebiegała po białem gładkiem czole. Przed nią na stoliku leżała książka otwarta, za nią wznosiło się białe popiersie sławnego poety, i zdawało się z przyjemnością spozierać na jej złotowłosą głowę.
Fortepjan był otwarty, a klawisze jakby drgały jeszcze niedawno wygrywaną na nich melodją; z jadalnej sali dochodził kiedy niekiedy świergot dwóch kanarków, skaczących w klatce zawieszonej między zielenią mirtu i bluszczu.
Zegar bronzowy wskazywał szóstą poobiednią godzinę. Stasia podniosła głowę, spojrzała na zegar, i szepnęła do siebie.
— Zaraz Polcio przyjdzie!
Potem zaczęła układać w koszyczku koronki, nici, igły i inne materjały któremi się posługiwała w robocie, a przytem zanuciła sobie półgłosem: „Rosła kalina w gaju zielonym...“
Dzwonek rozległ się w przedpokoju, Stasia poskoczyła, i w mgnieniu oka ze śmiechem i wykrzykami zawisła na szyi pana Pawła, który stanął w progu.