Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Ktoby widując przedtem pana Rumiańskiego tylko w towarzystwach, i między obcymi ludźmi, ujrzał go wchodzącego do siebie, do swego miłego domu, byłby mocno zdziwiony. Nie był to ten pan Paweł, suchy, milczący i apatyczny, jakim się zwykle przedstawiał za domem. Oczy jego jaśniały zadowoleniem, blada twarz drgała życiem, wązkie usta zdobiły się uśmiechem niewymownej czułości. Czy ożywił go w podobny sposób różowy blask, zapełniający salonik Stasi? Czy z jej dobrej, wesołej twarzy spłynął mu w serce i na twarz potok dobroci i młodego życia? Czy domowe bogi powiały nań tchnieniem szczęścia i rodzinnych radości? A może należał on do rzędu ludzi, którzy przeważnie żyją sercem i uczuciem; dla których świat cały to dom i rodzina; którzy między obcymi sobie wydając się ograniczonymi i tępymi, śród istot ukochanych rozjaśniają się miłością, rozgrzewają zapałem uczuć głębokich a rzewnych?
Pan Paweł przycisnął Stasię do piersi, i z niewypowiedzianą czułością ucałował jej ręce. Usiedli obok siebie na tej samej kanapie, gdzie przed chwilą sama jedna Stasia siedziała.
— Późno dziś przyszedłeś do domu, Polciu! zaszczebiotała młoda kobieta przesuwając białą dłoń po czole męża.
— Naczelnik zatrzymał mię dziś dłużej niż zwykle dla ważnej pracy, odpowiedział pan Paweł; inaczej pewniebym się nie spóźnił z powrotem do ciebie, mój śliczny aniele!