— Dobrze mój aniele; będziemy nawet mogli czytać ją dziś wieczorem; bo całą resztę dnia dzisiejszego mam zupełnie swobodną.
— Doprawdy! O jakże to dobrze! zawołała Stasia; nie pójdziesz już nigdzie na miasto! Czy i do pisania w domu nic nie masz?
— Nic, moje życie!
— To dobrze, powtórzyła Stasia z zadowoleniem; cały więc wieczór przepędzimy we dwoje, i tylko Władzia przyjmiemy do naszego towarzystwa. Szarą godziną pogram ci na fortepjanie, a potem jak światło podadzą, będę sobie szyła tę suknię, którą mi niedawno kupiłeś, a ty mi będziesz czytał głośno. Czy dobrze?
— Dobrze, dobrze, mój aniele; wszystko co czynisz, co mówisz i co chcesz, dobrem jest i ślicznem...
I znowu poprawiał kwiaty we włosach żony.
W tej chwili dało się słyszeć słabe i niewyraźne odzywanie się dziecka.
— Władek mój obudził się! Myślałam już nawet o tem, że śpi dziś zadługo! zawołała Stasia; porwała się z kanapki i poskoczyła żywo.
Po chwili wyszła z sypialni z kilkunastomiesięcznem dzieckiem na ręku, zaspanem nieco, ale białem, pulchniutkiem, o kędzierzawych jasnych włosach, i w białej czyściutkiej sukience. Usiadła z niem znowu obok męża z wielką powagą, układając rozrzucone śród snu włoski dzieciny.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.